Byliście kiedyś w typowo backpackerskim miejscu? Takim gdzie
większość turystów ma plecaki zamiast walizek, mężczyźni noszą dredy, kobiety
szerokie indyjskie spodnie, a średnia wieku to 30 lat? W miejscu gdzie
backpackerów jest znacznie więcej niż autochtonów i gdzie językiem oficjalnym
jest angielski?
Takim miejscem jest Malezja (moje pierwsze zetknięcie się z
tą kulturą), taka jest przede wszystkim Tajlandia z prawdziwą stolicą
backpackingu – Bangkokiem. Taki jest też Stambuł, w którym będę za parę
tygodni. Miejsca trochę za utartym szlakiem (to nie riwiera), trochę poza
Zachodem (USA i Europę pozostawiamy na później), ale też poza wszelkim
niebezpieczeństwem. Azja? Owszem ale Tajlandia, gdzie bez problemu
zarezerwujesz autobus spod hostelu i zawiezie Cię on pod sam prom na wyspę, na
której z kolei co 500 metrów wypożyczysz skuter.. Kraj islamski? Jasne, czemu
nie, ale ograniczmy się do zachodniej Turcji, maksymalnie wykupmy wycieczkę do
Kapadocji. Dalej to już tylko Irak i Syria, a na to trzeba być wariatem. Tacy
są backpackersi. Jesteśmy dzicy, jesteśmy nieokiełznani, poznajemy świat na
własną rękę, dumnie dzierżąc lonely Planet w ręku. Ale – nie mówcie nikomu – jeździmy tam, gdzie jeździ się łatwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz